Piórem Pisane

Do braci malkontentów

Nie kochają matek, bo nie w luksusach ich chowały. Nie kochają ojców, bo majątków im nie nazgarniali. Nienawidzą ojczyzny, bo im nic nie dała. Idą sami przez siebie przeklęci, drogą, którą sobie sami wytyczyli leniwi malkontenci...
...Kocha się za nic panowie!
Kochajcie ojców za to „nic”, za to, że jesteście, bo gdyby nie oni, to nie bylibyście nawet tym nikim - w najlepszym przypadku plemnikiem.
Kochajcie matki, które cierpiały, za to „nic” co wam dały. Nocy nie przespały i wstawały o świcie,
by wam dać to „nic”, co zwie się życie.
Gdyby nie to, nie moglibyście ze wszystkiego i z wszystkich tak szydzić dumnie,
by na końcu wylegiwać się w trumnie.
Kochajcie ojczyznę za to „nic” co wam dała, 1000 lat historii, Jana Pawła i Wyszyńskiego Kardynała. Za Kopernika, za Czarneckiego, Matejkę, Mickiewicza, za Kościuszkę, za Słowackiego, Piłsudskiego, Sobieskiego, Jagiełłę, Marię Skłodowską i Mieszka Pierwszego, za Lecha i Ogińskiego, Dąbrowskiego, Drzymałę i wóz jego.
Za miliony wielkich Polaków, co odeszli różnie-  kończąc byt swój na ziemi lechitów niebywały, w komorach gazowych w blaskach chwały, drutem skrępowani tonęli już w czasach nowych, bądź dawniej strzałem w tył głowy, groby ich skryte wśród lasów i krzaków.
Myśli ich wszystkich jednoczyła - lepsze jutro przyszłych rodaków.
Teraz to na was czas, czy macie już dla swoich dzieci newsa, a może wolicie gdzieś dać susa. I wszystkiemu będą winni dziadkowie i ta na życiorysie blizna – „byle jaka”, stara ojczyzna.
Nowa lepsza będzie - ją można kochać za faszyzm, stalinizm, marksizm, kolonializm, za Jałtę i za inne psikuso-zdrady, co nas pomogły pchnąć w Mickiewicza Dziady. I skończyliśmy jak Chłopy Reymonta, co bawiąc się na weselu Wyspiańskiego zostali ustawieni w roli chochołów, ale tak najprawdziwiej to...
...Kocha się za nic panowie!
Niech się pali, niech się wali! Dalej z kątów w środek sali!
A podkomorzy uniósłwszy się zza stołu, oburącz wspierając się o niego, ruszając wąsem, wzrokiem po sali wodzi.
Zorientowawszy się, czy wszyscy, i kto przybył. Powietrza w piersi nabrawszy żywiołowo, po chwili refleksji dyskretnie nosem upuszczać zaczął, siadając powoli by nikogo na urazę nie wystawić. Zorientowawszy się, że nikt nań nie patrzy, a i nie słucha, resztką tchu, siadając, ku pokrzepieniu serc narodu wyrzekł
- Poloneza czas zacząć!

 

8.11.1997 r. Rinval

Barwy jesieni

Wiatr obnażył bezkształt  drzew, letnią szatę zdjął.
Ostatni liść ze smutkiem żegna gałąź nagą,
spycha wiatr z uporem liść po ziemi,
W powietrzu go zaczyna gnać
huczy smutny i żałosny, nagie drzewa, czy my chcemy dziś tą prawdę znać?
Może w naiwności oczekiwać wiosny,
by zapomnieć jak poczynał wiatr jesienny łkać.
Nagich drzew zapomnieć kształt, czy my chcemy prawdę znać?
Czy tylko oczekiwać wiosny, czekać aż coś się w życiu zmieni,
by potrafić w inny sposób ujrzeć barwy tej jesieni.

28.11.1997 r. Rinval

Ktoś wdarł się

Ktoś wdarł się bez pukania
wzrok uniosłem, uśmiechnął się szczerze.
Inaczej nie potrafił.
Wybaczyłem od razu, wszedł w dobrej wierze
oczy jego patrzyły prosto w moje.
Z głębi jego serca biła szczerość i prostota
- takich ludzi się nie boję.
Nie cnót szukam w człowieku nadzwyczajnych, ani świętości
lecz zwykłej otwartej duszy prostolinijności.
W większości przypadków
te wielkie zalety istnieją tylko dlatego że przeciw sobie nie mają świadków,
bądź są daleko za pustynią morzem za rzeką.